[ad] Empty ad slot (#1)!
„Gdy emocje już opadną, jak po wielkiej bitwie kusz” śpiewa Grzegorz Markowski. Wczoraj na PGE Arena emocję opadły bardzo szybko, a wielkiej bitwy nie było… Ale to nie wszystko – cieszmy się, że piłkarze Urugwaju byli mili dla gospodarzy wczorajszego meczu i nie doprowadzili do kompromitacji reprezentacji Polski.
Niby to był tylko mecz towarzyski, ale po raz kolejny rywal wskazał nam miejsce w szeregu. Osiągnięcia wczorajszego przeciwnika z ostatnich lat znam już na pamięć – czwarte miejsce na świecie na Mundialu w RPA i zwycięstwo w Copa America 2011 – robi wrażenie.
Ale trzeba pamiętać, że piłkarze Oscara Tabareza w tym roku znacznie spuścili z tonu. Urugwaj, który ostatnio przegrywa/remisuje wszystkie mecze w eliminacjach do mistrzostw świata przyjeżdża do Gdańska i gładko ogrywa Polskę, która marzy o wyjeździe do Brazylii.
Na nowo położonej murawie Polacy nie istnieli nie ma się co oszukiwać, naszą największą bolączką nadal pozostaje atak. Nie potrafimy kreować akcji pod bramką przeciwnika – nie licząc kapitalnej bramki Ludovica Obraniaka – wczoraj wypracowaliśmy sobie trzy groźne sytuację pod bramką Fernando Muslery – to mało jak na drużynę, która przed każdą wielką imprezą rangi mistrzowskiej marzy o sukcesie.
Do tego wczoraj dochodziły liczne błędy indywidualne w defensywie, która w meczu z Anglią wydawała się najmocniejszym punktem biało-czerwonych. To co wczoraj wyprawiał Luis Suarez z naszymi obrońcami, wyglądało jak mecz Urugwaj – San Marino – z całym szacunkiem dla amatorów z małego księstwa. Napastnik Liverpoolu dryblował podawał i tylko opatrzności zawdzięczamy, to że nie doszło do kompromitacji – bo równie dobrze wczorajszy mecz mógł skończyć się wynikiem 1:6.
Chwalenie kogokolwiek z reprezentacji prowadzonej przez Waldemara Fornalika to gruba przesada, trzeba ich opier… bo inaczej o awans na mistrzostwa świata Brazylia 2014 będzie bardzo ciężko.